Świat się zmienia. 100 lat temu myśleliśmy, że rozwój to wyłącznie większa produkcja, okiełznane nowe procesy, wielka skala, usprawnienia życia codziennego, podporządkowanie źródeł energii z coraz większym rozmachem. Prawdziwe, faktyczne potrzeby ludzkości zeszły i ciągle schodzą na plan dalszy (np. leczenie raka, głód, zmiany klimatyczne…), a ich miejsce zastępuje zaspakajanie wyindukowanych z chęci zysku wąskiej grupy ludzi potrzeb (czy konieczne jest wydawanie milionów dolarów na kolejna kampanię reklamową nowego smaku czy linii stylistycznej czegokolwiek?) Oczywiście na postrzeganie rozwoju wpływ miała, ma i będzie miała ekonomia, a właściwie chęć zysku, która ten rozwój napędza. Ruszenie z miejsca i rozpędzanie tak gigantycznej maszyny, jaką jest globalna gospodarka niesie ze sobą poważne konsekwencje. Poza (chyba niewyobrażalnym) przedsięwzięciem całościowej zmiany, zahamowania, swoistym resetem, chęci rozpoczęcia w lepszy, ZAPLANOWANY sposób, trudno nawet o stopień odchylić jej tor ruchu nie uwzględniając ekonomii, jako podstawowego paliwa napędowego. Ale świat się zmienia. Taka, można powiedzieć, rabunkowa z punktu widzenia planety wizja rozwoju okazuje się coraz częściej ślepym zaułkiem. Chociaż nie, nie okazuje się, po prostu coraz częściej to dostrzegamy. Przykładowo, wizja końca energetyki bazującej na paliwach kopalnych funkcjonuje w świadomości społecznej ponad 50 lat, ale dopiero w ostatnim dziesięcioleciu zaczynamy wprowadzać na masową skalę realne zmiany. Przykładów oczywiście jest mnóstwo, mimo, że na co dzień wyraźnie widać tylko niektóre z nich np. samochody elektryczne, ogniwa fotowoltaiczne, etc. Do intensyfikacji takich działań popycha nas drugi, poza ekonomią, powód – coraz częściej doświadczamy negatywnych zmian w środowisku. Ale w środowisku wokół nas. Póki rozmawiamy o jakimś tam topniejącym lodowcu, ocieplaniu klimatu, wzroście średniej temperatury o kilka stopni (czym jest jeden stopień?), żółwiach czy wielorybach, to uczestniczymy w dyskusji z uwagą, przyjmujemy argumenty i nawet z troską zadumamy się nad problemami planety w chwili konstruktywnej refleksji. Chcemy wtedy coś z tym zrobić. COŚ, choć nie bardzo wiemy co. JAKOŚ te problemy trzeba rozwiązać. Natomiast w sytuacji, kiedy nasz ukochany zakątek w górach zaczyna przypominać wysypisko śmieci, rzeczka, w której się w szkole kąpaliśmy ma wybetonowane brzegi i zasadniczo niczym nie różni się od rury kanalizacyjnej, czy przydomowy ogródek każdego lata zaczyna przypominać step… chcemy i zaczynamy działać.
Źródło: https://blog.expandinghorizons.biz/2019/01/26/save-the-planet/
To działanie przybiera oczywiście różne formy, ale chyba zdecydowana większość z nas nauczyła się segregować odpady, powstrzymujemy się od wyrzucania butelek do lasu (szkoda, że od niedawna i nie wszyscy), ogródek podlewamy deszczówką, kupujemy urządzenia o niskim poborze energii (chociaż tu akurat kupujemy ich za dużo, mam na myśli te niepotrzebne i bilans jest niekorzystny). Z zadowoleniem przyjmujemy działania wielkich przedsiębiorstw ograniczających generowanie odpadów w dużej skali np. wprowadzenie biodegradowalnych rurek do napojów w jednej z sieci fast-food. Przecież rozwiązanie to opracował i wdrożył gdzieś technolog. Niestety, zwykle na tym poprzestajemy. To bardzo cenne, ważne i już chyba obowiązkowe (z wewnętrznego poczucia obowiązku) działania, ale czy można więcej?
Może warto zadać pytanie skąd i dlaczego wiemy tylko o niektórych działaniach? Odpowiedź wydaje się oczywista - marketing, choć w tym wypadku będzie to krzywdzące uproszczenie. To istotne, świetne rozwiązania zmniejszające ilość uciążliwych odpadów, zmniejszające zużycie energii, etc. i chylę czoła przed takimi działaniami, mimo, że na pewno element marketingowy pokazujący „big-firma” w lepszym, ekologicznym świetle ma znaczenie. To chyba przykład, kiedy efektem ubocznym jest dobro wspólne. Jeśli promowanie wdrożonych działań proekologicznych, nawet z niekoniecznie proekologicznych powodów ma świadczyć o przewadze technologicznej - to przecież efekt jest jak najbardziej pozytywny. Dla każdego.
Ale gdzie w tym wszystkim są ludzie, gdzie jest inżynieria chemiczna ze swoją technologią chemiczną, a w niej technologią materiałów budowlanych? W pierwszym podejściu i w świadomości przeciętnego użytkownika to technologia materiałów budowlanych niewiele się zmieniła. A właściwie, jeśli tak, to tylko przeszła tuning. Ciągle na budowę wozi się beton w betoniarce, beton którego receptura już nie jest na łopaty (chociaż najczęściej tak się to kojarzy), cement się dalej wypala w piecach obrotowych, produkuje się pustaki, które maja wprawdzie wyszukany kształt drążeń, ściany z nich są bardziej ciepłochronne, ale czy one się tak bardzo różnią od produkowanych 50 lat temu? Owszem, pojawiają się jakieś specjalistyczne materiały np. kleje do płytek, specjalistyczne – bo są dedykowane do konkretnych zastosowań, czyli pewnie mają różne właściwości, o których można przeczytać w ulotce. Też w powszechnej świadomości, ale już zawężonej grupy użytkowników, jest przekonanie, że do produkcji cementu używa odpadów i/lub ubocznych produktów spalania węgla tj. żużli i popiołów z instalacji energetycznych. Jest to taki stały element otoczenia. Taki „wiadomo”. Tyle, że kojarzy się z dużymi fabrykami, nie z ludźmi. Stały, to dla wielu znaczy mało atrakcyjny. Gdzie mu tam do medialności lotu na Marsa, technologii 5G (tak jak to by było coś), Sztucznej Inteligencji czy całej branży IT?
Ale czy tak jest naprawdę? Czy technologia materiałów budowlanych to jakiś relikt przeszłości? Niektórzy zresztą, nawet profesorowie na szacownych uczelniach, mają kłopot z zaliczeniem technologii materiałów budowlanych do technologii chemicznej. Dla wielu technologia chemiczna kojarzy się z technologią tworzyw sztucznych, crackingiem ropy naftowej czy instalacjami, reaktorami, skruberami, etc. Skojarzenia jak najbardziej poprawne, ale czy to znaczy, że procesy wypalania cementu czy ceramiki to już nie jest technologia chemiczna? A jakie, jak nie chemiczne przemiany w wielkiej, technologicznej skali zachodzą? To jest przecież core technologii chemicznej, jeśli mogę użyć makaronizmu. Jeśli nie technologia chemiczna to co? Chemia? Ufologia? Ale to temat, na kiedy indziej…
Chyba najważniejszym problemem technologii materiałów budowlanych jest jej słaba medialność. Mało kto zdaje sobie sprawę, że rozwój tej technologii w ostatnich kilku dekadach to istny wyścig Formuły 1. Przecież to są technologie energochłonne – wypalanie, mielenie, etc. z presją „podatku emisyjnego CO2”. Całkowita zmiana niektórych rozwiązań, permanentne ulepszenia, bardzo duże skrócenie drogi od-pomysłu-do-realizacji to norma. To istny raj dla wynalazców, ludzi, z otwartymi głowami, z nowatorskimi pomysłami. No i ta skala!
Możliwości utylizacji odpadów w procesie wypalania cementu portlandzkiego
Segregując odpady, tak naprawdę mało kto się zastanawia co się dalej z nimi dzieje. Pewnie większość odpowie, że jakaś firma je UTYLIZUJE. Ale co to znaczy? Tak naprawdę, trochę się zadowalamy tym, że je posegregowaliśmy, a na głowę wypada przecież około 500 kg odpadów rocznie, to nie tak mało. A ile z tych kilogramów jest odzyskiwanych i jak? To już trudno powiedzieć. Przez kiepską medialność technologii materiałów budowlanych bardzo trudno przebija się do świadomości społecznej informacja, że np. polski przemysł cementowy wykorzystuje więcej odpadów jako paliwa alternatywne niż są w stanie spalić niedawno wybudowane, wielkie spalarnie komunalne. A sposobów zagospodarowania odpadów w materiałach budowlanych jest wiele: wykorzystanie ubocznych produktów z różnych innych technologii (chyba większości), pyłów, często niebezpiecznych albo bardzo trudnych do zagospodarowania, zużytych opon, nie tylko jako paliwo, ale po rozdzieleniu cięty kord jako zbrojenie betonu, immobilizacja odpadów radioaktywnych czy metali ciężkich, itd. Takie przykłady można mnożyć dziesiątkami…
Włókna stalowe z kordu zużytych opon samochodowych jako zbrojenie betonu
Sukces tych rozwiązań wymagał zaprojektowania, wybudowania i uruchomienia często niespotykanych gdzie indziej instalacji, implementacji tysięcy unikatowych, pionierskich rozwiązań na gigantyczną skalę! Mała modyfikacja, która dotyczy produkcji cementu może przełożyć się na miliony ton produkowanego cementu. Miliony ton... To realny wpływ na planetę. Ale ten sukces nie zrobił się i nie robi sam. To nie instalacje, maszyny, komputery są za to odpowiedzialne. To robią ludzie. Solidnie przygotowani, ze świadomością, że nie mamy drugiej szansy, że mamy tylko jedną Ziemię. Ludzie ze świadomością ROLI TECHNOLOGII wielkoskalowej w świecie. Powoli w świadomości przeciętnego użytkownika końcowego (nieszczęśliwy termin ekonomiczny), końcowego - czyli nas wszystkich, zmienia się postrzeganie Technologa materiałów budowlanych. To już nie ktoś, kto dba żeby produkować jakiś materiał o powtarzalnych właściwościach, w fabryce czegoś tam. To ktoś, kto ma REALNY WPŁYW na poprawę środowiska w którym żyjemy, który rozwiązuje problemy, z których często nawet nie zdajemy sobie sprawy. REALNY WPŁYW NA ŚWIAT - ze względu na skalę oddziaływania, ale przede wszystkim, ze względu na odpowiedzialność. Jeśli jesteś młodym człowiekiem i jeśli chcesz zmieniać świat, to następnym razem segregując odpady czy dyskutując ze znajomymi o zanikającym lodowcu warto się zastanowić czy naprawdę jesteś bezsilny i możesz się tylko przyglądać? Są tysiące możliwości działania, nawet te niemedialne. Może warto się zastanowić ILE MOŻNA ZROBIĆ jako technolog. Technolog Materiałów Budowlanych. Barierą jest tylko wyobraźnia…
コメント